Ma ten film jak dla mnie jedną zasadniczą wadę, podobnie jak "Cyrulik syberyjski" Michałkowa - przedstawia Rosję uproszczoną, stereotypową, jak z obrazka właśnie, malowniczej pocztówki, której nie można odmówić rozkosznych widoków, ale na której ponadto pozostaje niezapełniona niewielka przestrzeń na komentarz, gdzie zamieścić możne zaledwie zdawkowe "Pozdrowienia z...". Porównanie odnośnie fabuły tego filmu. Jakbyśmy (1) przeglądali stare ilustracje, (2) oglądali nieco propagandowy film o Petersburgu i Ermitażu; o zaletach zgromadzonych tam zbiorów (ech, ten van Dyck :D), (3) przechodzili kurs historii Rosji w przyspieszeniu, który dla widza spoza jej granic jest w dużej mierze zupełnie nieczytelny, mimo sporego zainteresowania historią naszych wschodnich sąsiadów, (4) w ciągu półtorej godziny mieli uchwycić istotę tego, czym jest dziś Rosja. Pomieszanie poziomów, poplątanie, zdawkowość opini, ich sztampowość, mimo że można było mówić pełniej, trafniej, lepiej.
Broni się "Rosyjska arka" właśnie swoją malarskością, malowniczością. Ta opowieść może wciągnąć, jeżeli pozwolimy się unieść jej nurtowi, zanurzymy się w szeleście sukni, w dźwiękach muzyki. Tyle że będzie to co najwyżej piękna podróż sentymentalna... a nie szumnie zapowiadana opowieść o historii Rosji, a może o Rosji po prostu.
Może po prostu trzeba zmienić nastawienie.
Pozdrawiam
Vilya. :)